Obiad z chińskim kongresmenem

chlopiec

Fot. Joanna Smyda

Nasz wyjazd do Chin to przede wszystkim studia. Naszym głównym zadaniem jest napisanie pracy w 4-osobowych grupach. Moja grupa zajmuje się branżą obuwniczą w Chinach. Podczas zajęć z Systemu politycznego Chin Profesor powiedział nam, że ma znajomego kongresmena, który jest członkiem organizacji zajmującej się branżą odzieżową.

Chiński kongresmen

Postanowiliśmy wykorzystać tę szansę, aby uzyskać informacje o prawie i regulacjach na tym rynku. Profesor zadzwonił do kongresmena w trakcie przerwy w zajęciach i umówił się z nim na spotkanie po obiedzie. Zaskoczyło mnie to, że taka osoba tak szybko znalazła wolną chwilę, aby z nami porozmawiać. Ale lepiej dla nas. Po zajęciach chcieliśmy iść się przebrać, bo w końcu idziemy do urzędu, jednak Profesor nalegał, abyśmy poszli razem na obiad. Zgodziliśmy się.

Profesor zabrał nas do restauracji, gdzie zamówił osobne pomieszczenie. Najpierw zamówiliśmy dania. Według Profesora najlepiej jest wybierać posiłek patrząc na gotowe potrawy, a nie czytając menu. Panuje tu reguła, że jedzenie wybiera się sercem i wzrokiem, a nie rozumem. To wyjaśniło mi dlaczego często w restauracjach menu jest z obrazkami lub w ogóle go nie ma, a są za to wystawione gotowe potrawy. Ciężko mi było przestawić się na taki sposób wyboru. Wprawdzie wszystko wyglądało pięknie, ale przecież jedzenie ma smakować, a nie wyglądać. Na szczęście w mojej grupie jest Chińczyk, który pomógł mi wybrać wieprzowinę w sosie wiśniowym. Wzięliśmy jeszcze kurczaka, wołowinę, kałamarnice, płaszczkę i do tego cukinię oraz bakłażana.

W chińskiej restauracji

Po zamówieniu wszyscy poszliśmy na górę, gdzie znajdują się osobne pokoje dla gości. Do każdego pokoju jest przypisana osoba, która ma zajmować się gośćmi. W tym czasie wrócił nasz Profesor, który zniknął podczas zamawiania, a wraz z nim Kongresmen. Myśleliśmy, że spotkanie z nim będzie po obiedzie. Naszemu Profesorowi nie spodobał się zapach w pokoju, który otrzymaliśmy, ani to że nie ma okna (na zdjęciu). Poprosił kelnera o zmianę miejsca.  

Drugie pomieszczenie miało okno na całą jedną ścianę. Oczywiście w środku był duży okrągły stół ze szklaną centralną częścią, którą można było obracać. Jest to ważny element kultury chińskiej, gdyż umożliwia dzielenie się jedzeniem i każdy może spróbować każdej potrawy, nie przeszkadzając innym osobom. Po zajęciu miejsc Kongresmen zapytał co chcielibyśmy pić. Nie wiedzieliśmy jaki jest zwyczaj, więc Tori (amerykanka) zapytała co wypada. Wtedy Profesor postanowił, że napijemy się piwa z Dalian. W międzyczasie Silvia (Włoszka) chciała zamówić białe wino. Jak się okazało białe wino w Chinach to wódka :)

Podczas oczekiwania na posiłek kongresmen zaatakował nas burzą pytać. Czy znamy Karola Marksa, Mao, czy jesteśmy za czy przeciw komunizmowi, czy interesujemy się polityką. Potem zaczął opowiadać co widział w naszych krajach. Mówił m. in. na temat Gdańska i Wałęsy oraz katastrofy Smoleńskiej. Gdy zadawał pytanie (po chińsku) wydawało mi się, że wręcz krzyczy na nas. Jednak gdy nasz kolega tłumaczył nie było w pytaniach żadnej złości. Kongresmen miał pretensjonalne podejście i nie wywarł na mnie miłego wrażenia.

Savoir vivre po chińsku

Gdy dostaliśmy pierwszy posiłek Profesor powiedział, że zgodnie ze zwyczajem nie możemy zacząć jeść dopóki na stole nie będzie minimum 3 posiłków. Gdy wszyscy mieliśmy już piwo w kieliszkach (takich jak do białego wina) mogliśmy się go napić. Najpierw jednak trzeba stopką (dolną częścią kieliszka) delikatnie stuknąć o krawędź szklanej części stołu. Zastępuje to nasze stuknięce kieliszka o kieliszek. Tutaj stoły są tak duże, że nie ma możliwości tego zrobić bez wstawania od stołu. Następnie padło magiczny zwrot „Gan bei”, czyli do dna i faktycznie trzeba (!) wypić do dna. Później, zgodnie ze zwyczajem, mogliśmy rozkoszować się w milczeniu chińską kuchnią. Co jakiś czas Kongresmen przerywał ciszę. Najpierw chciał napić się z Sarah (Niemka) za Karola Marksa. Ponieważ Sarah powiedziała „Gan bei”, zapominając o dosłownym znaczeniu tego słowa, Profesor przypilnował ją, aby wypiła do końca. Poźniej przyszedł czas na Włoszkę i toast za Włochy. Silvia zapominając znów o zwyczaju chińskim wstała, aby stuknąć się kieliszkiem z Kongresmenem. Jak się okazało to też oznacza, że należy wypić do dna. Następnie znów przyszła kolej na Sarah, która po raz trzeci musiał wypić cały kieliszek jednym haustem.

Na chińskiej prowincji

Podczas jedzenia zrozumieliśmy, że ten kongresmen nie jest osobą, z którą mieliśmy mieć wywiad. Byliśmy przekonani, że po obiedzie pojedziemy do Urzędu, aby przeprowadzić rozmowę. Jednak gdy wyjechaliśmy z miasta zaczęliśmy zastanawiać się dokąd jedziemy. Teraz w Chinach jest sezon na czereśnie i można je kupić na każdym rogu. Pojechaliśmy więc na wieś, która słynie z czereśni. Panowie porozmawiali chwilę z jedną z kobiet sprzedających czereśnie przed swoim domem. Łatwo odgadnąć, iż są oni z Partii, gdyż na ich klamrach przy pasku była wygrawerowana nazwa Partii oraz godło Chin. Kobieta ta, bardzo uśmiechnięta, zgodziła się oprowadzić nas po swoim ogrodzie i domu. Panowie wręcz wmuszali w nas czereśnie, jednak my byliśmy już przejedzeni po pysznym obiedzie. Z grzeczności co jakiś czas każdy zjadł po pare czereśni. Ogród był stosunkowo mały, ale bardzo gęsto zasadzony. Drzewo na drzewie. Ciężko było się przeciskać. Włoszka i ja miałyśmy buty na małym obcasie, a ogród był na stromej skarpie. Nie było to najlepsze rozwiązanie.

Pani zaprowadziła nas do domu. 

Przez patio, weszliśmy do sieni, a na przeciwko była kuchnia. Po dwóch stronach kuchni były dwie sypialnie z bardzo wysokimi, betonowymi łóżkami. Będąc w kuchni można włożyć do tych łóżek rozgrzane drewno, aby je rozgrzać. To jest ich ogrzewanie na zimę.

Po zwiedzaniu ogrodu i domu spędziliśmy trochę czasu z miejscowymi Chińczykami. Byłi oni bardzo mili, uprzejmi i uśmiechnięci. Było tam również dwóch małych chłopców. Jeden z nich nie miał spodenek, był tylko w podkoszulce. Profesor widząc nasze zaskoczone miny wyjaśnił, że chłopiec nie ma jeszcze dwóch lat i całe podwórko jest dla niego toaletą. Jednak jego tata mimo wszystko założył mu spodenki. Chińskie spodenki – czyli z rozciętym krokiem. Drugi chłopiec bawił się wiadrem z wodą i robił pranie. Podeszłam do niego, aby zrobić mu zdjęcie, a wtedy wszystkie mamy i ciocie, które były obok zaczęły go wołać, aby się uśmiechnął i pomachał. Biedny nie wiedział co zrobić, jednak na koniec podał mi rękę :)

Posmakowały nam czereśnie i mieszkańcy byli bardzo mili, więc każdy z nas chciał kupić ich trochę. Jednak Kongresmen nalegał, abyśmy pozwolili mu kupić je dla nas. Jest to kolejny chiński zwyczaj lub chińska gościnność. Powiedział, że jak on przyjedzie do naszych krajów to wtedy my bedziemy musieli mu coś kupić. Niech i tak będzie.

Tak się zakończyła ta przygoda. Niestety nie mieliśmy okazji porozmawiać na temat naszej pracy, jednak udało nam się poznać bliżej kulturę Chin.