Shenyang – stolica prowincji Liaoning w Mandżurii

Skaczemy

Fot. Krista Pignatiello

Postanowiliśmy zwiedzić lepiej naszą prowincję. Wybraliśmy się do Shenyang, które oddalone jest 400 km od Dalian, czyli 5-6h pociągiem. Znajduje się tutaj Pałac Cesarski, który jest około 12 razy mniejszą kopią Zakazanego Miasta. Można też zobaczyć pomnik Mao Zedonga, Korea Town oraz park Beiling z Grobowcem Północnym, w którym złożone są szczątki założyciela dynastii Qing i jego żony.

Dzień pierwszy: poznajemy okolice

Wybraliśmy się na wycieczkę szcześcioosobową grupą.Podróż pociągiem okazała się nie taka straszna jak nasza podróż z Pekinu do Dalian. Na dworcu w Shenyang od razu kupujemy bilety na powrót, bo z nimi są zawsze problemy. Kolejki do kas są bardzo długie, dlatego ja zostaje oddelegowana do pilnowania bagaży. Podoba mi się to zadanie, bo mogę obserwować Chińczyków. Przede wszystkim można zauważyć, że postrzeganie przestrzeni osobistej jest odmienne. Przestrzeń Chińczyków jest bardzo mała lub w ogóle jej nie ma. Co chwile ktoś mnie szturcha lub depta po naszych bagażach. Powoli się przyzwyczajam. Obok mnie siedzą na walizkach dwie siostry z młodszym bratem, który z nudów bawi się jedną z walizek.

Taksówką jedziemy do mieszkania naszej koleżanki Su, której rodzice witają nas bardzo miło. Tego dnia zwiedzamy okolice. Pierwsze wrażenia: Shenyang jest zaniedbany i jeszcze bardziej brudny niż Pekin czy Dalian. Mijamy 20 nowych drapaczy chmur. Są puste, nie do końca wykończone i brudne. To jest problem całych Chin. Buduje się nie dlatego że jest popyt, ale po to by rosło PKB. Tak powstają „puste miasta”, gdzie nikt nie chce mieszkać.

W parku spotykamy Pana, który potrafi robić cuda ze swoim ciałem. Ku naszemu zaskoczeniu z jego równowagą nie jest już tak dobrze i został „pokonany” przez Kristę. Mimo, że jest już wieczór jest bardzo gorąco. Tomek asymiluje się coraz bardziej i ubiera się na Chińczyka – czyli z brzuchem na wierzchu.

 

Po wieczornych spacerach jesteśmy zmęczeni i łapiemy taksówkę. Ogólnie w Chinach taksówkę łapie się błyskawicznie, jednak tego dnia mieliśmy pecha. Otoczyło nas paru gapiów, a jeden z nich był nad wyraz pomocny. A raczej chciał być :) Był wielką gadułą i nie obchodziło go, że my nic nie rozumiemy. Adres naszego mieszkania mieliśmy zapisany na kartce. Kierowca pierwszej taksówki pokazując na swoje oczy próbował wytłumaczyć, że bez okularów nie widzi. Poprosiliśmy Pana, który chciał być pomocny, aby przeczytał kierowcy nasz adres – też nie mógł. Pomocny Pan proponuje nam wziąć autobus o numerze 252, jednak szybko zmienia zdanie i łapie z nami kolejną taksówkę. Jej kierowca jednak znów nie mógł rozczytać adresu. Dzwonimy do Su i ona tłumaczy mu gdzie ma jechać. Było nas za dużo na jedną taksówkę, więc łapiemy następną i znów to samo. Postanowiliśmy  zaryzykować i pojechać autobusem. Tam byli młodsi ludzie, którzy potwierdzili numer autobusu i nawet powiedzieli, na którym przystanku mamy wysiąść.

Wycieczka do jaskini wodnej

Jaskinia wodna Benxi  / Fot. Tomasz Wilczak

Kolejny dzień to wycieczka do jaskini wodnej. Bardzo chcieliśmy tam pojechać, bo mieliśmy już dość zgiełku miasta. Jaskinia wodna znajduje się niedaleko Benxi, do którego dojechaliśmy autobusem w 1,5 godziny. W autobusie usiadłam koło Chinki, która bardzo chciała się ze mną zaprzyjaźnić. Niestety jej angielski był na poziomie mojego chińskiego, wiec po przedstawieniu się nie miałyśmy o czym rozmawiać. Chen Fei Hong nie poddawała się i szukała angielskich słówek w słowniku, który miała na komórce. Było to ciekawe doświadczenie. Wpisywała słówko po chińsku i wyskakiwał szereg angielskich słów jak na przykład: mówić, głos, wyrażać, deklarować. Niby wszystko podobne jednak my potrzebujemy na to więcej słów. Ogólnie ze słówkiem „mówić” chodziło jej o to żebym ja mówiła, bo ona rozumie, ale nie potrafi mówić. Po chwili na ekranie komórki wyskoczyło słówko telefon. Pomyślałam –  po pierwsze, jak będziesz ze mną rozmawiać, skoro nie mówisz po angielsku, a po drugie za 3 tygodnie wyjeżdżam, więc co mi szkodzi. Tak też wymieniłyśmy się numerami telefonów. Jednak dla Chen Fei Hong to było mało i chciała, żebym dała jej mój numer QQ. Tłumaczenia, że nie mam tego programu, że to jest chiński wynalazek i tylko oni go używają na nic się zdały, gdyż po chwili temat QQ znów się pojawił. Dla tych co nie wiedzą co to QQ uprzejmie informuje, że to odpowiednik naszego GG lub Skype. Na koniec wycieczki Chinka przekonuje mnie, abym do niej zadzwoniła. Nie wiem jak będziemy rozmawiać.

Wreszcie jesteśmy na miejscu. 

Stoimy przed potężną jaskinią. Upał na zewnątrz (pewnie około 30 stopni), wchodzimy do środka, a tam 10 stopni. Dobrze, że dali nam kurtki. Jednak zanim udało nam się je otrzymać, staliśmy w bardzo długiej kolejce. W tym miejscu muszę zrobić małą dygresje.  Jeśli będę mówić o kolejce wyobrażajcie sobie bardzo długą kolejkę. Nie 5 czy 10 osób, a 100. To są chińskie kolejki. Nawet do autobusu, czy tramwaju. Często trzeba czekać na drugi lub trzeci tramwaj, aby przyszła Twoja kolej. Wracając do głównego wątku, dostaliśmy kurtki i łódką pływaliśmy we wnętrzu jaskini. Piękne widoki i super wrażenia.

Obok jaskini znajdowało się 1000 schodów, które prowadziły donikąd. Oczywiście dowiedzieliśmy się o tym już na samej górze, gdzie drzewa przesłaniały widoki. Zmęczeni, poszliśmy odpocząć nad jeziorkiem. Nasz odpoczynek był jednak krótki, gdyż zaraz zaczęły się wygłupy.

Po powrocie do Shenyang poszliśmy do Korea Town. W dzielnicy tej powiewały flagi zarówno Korei Północnej jak i Korei Południowej.

„Zakazane miasto” i park Beiling

Kolejny dzień w Shenyang to zwiedzanie kopii „Zakazanego miasta” i parku Beiling. W autobusie spotkaliśmy rodziców z dwójką małych dzieci. Po raz kolejny muszę podkreślić, że nie rozumiem idei spodenek z dziurą w kroku. Jeden z chłopców zsikał się mamie na kolana. Czy naprawdę nie byłoby milej i przyjemniej gdyby chłopiec miał pieluchę? No ale wracając do zwiedzania. 

 Pierwszy zabytek okazał się marną podróbką pekińskiego dzieła. Dużo mniejszy jeśli chodzi o powierzchnię i z uboższymi wnętrzami. Natomiast park Beiling okazał się nie tylko miejscem z Grobowcem, ale również z atrakcjami - głównie dla chińczyków, bo niestety niektórych nie mogliśmy zrozumieć.

Powrót do mieszkania wymagał od nas złapania dwóch taksówek. Udało się nam to zrobić niezwykle szybko. Najpierw pierwszemu kierowcy pokazaliśmy adres – zaakceptował, potem drugiemu. My byliśmy w drugiej taksówce. Jednak już po minucie wiedzieliśmy, że będziemy pierwsi. Znaki i światła były dla kierowcy tylko sugestiami, których i tak nie miał zamiaru brać pod uwagę. Zaskakuje mnie to, że mimo iż oni jeżdżą jak wariaci, nie boję się z nimi jeździć. Byliśmy pierwsi na miejscu. Po chwili dzwoni do mnie Włoszka. Okazało się, że kierowca zapomniał gdzie ma dokładnie jechać, a kartkę z adresem miałam ja. I znów Su okazała się niezastąpiona, która wytłumaczyła (przez telefon) kierowcy gdzie ma jechać.

Powrót do Dalian nie był już tak przyjemny jak podróż do Shenyang. Nie zdążyliśmy nic zjeść, a w pociągowym bufecie były tylko chińskie przysmaki takie jak kurze nóżki. Było też tłoczno i głośno, więc spać się też niestety nie dało.

Trackbacks/Pingbacks

  1. 12 kulturowych obserwacji z Chin, czyli podsumowanie pobytu w Państwie Środka | Blog o GlobalMBA - 27-05-2012

    [...] przekonać się co w praktyce oznacza guanxi m. in. podczas obiadu z Kongresmenem, podróży do Shenyang czy Guilin. W kontaktach z Chińczykami przekłada to się na to, że najpierw należy [...]

Dodaj komentarz